wtorek, 14 lipca 2015

Więcej niż wszystko

Zawsze istniał pewien gatunek książek, który mnie pociągał, ale trochę się wstydziłam zaczytywania się w tego typu powieściach. Mam na myśli książki autobiograficzne, opowiadające o losach ludzi, których los obdarzył wyjątkowym życiorysem. Wydawało mi się, że te pozycje są przede wszystkim ckliwe, poniekąd harlequinowe, chyba ze względu na ich przesycenie emocjami, co kojarzy mi się jednoznacznie. Różnie też bywało z ich stylem, choć trochę dziwnie oceniać ten aspekt książki, gdy się wie, co autor (i podmiot) przeżył i jak bardzo chce opowiedzieć swoją historię. A ja zawsze lubiłam książki dobrze napisane, po których długo w umyśle pozostawał pewien posmak ich przeczytania.




W czasie mojej wczorajszej, niespełna ośmiogodzinnej, podróży do rodziców pochłonęłam dwie książki z tego gatunku. Pierwszą jest „Mniej niż nic”, autorstwa Elisabeth Kim. Opis książki widniejący na serwisie Merlin brzmi tak:
Zgodnie z koreańskimi zwyczajami lepiej umrzeć niż nosić piętno hańby. Elizabeth Kim, dziecko Koreanki i amerykańskiego żołnierza, bękart, a w dodatku dziewczynka, całe życie płaciła za swe "haniebne" pochodzenie. Jako małe dziecko patrzyła, jak dziadek i wuj dokonują "honorowego zabójstwa" jej matki. Później z powodu swych kręconych włosów i jasnych oczu znosiła nienawiść całej wioski. Podrzucona do sierocińca, myślała, że zdarzył się cud, gdy zaadoptował ją amerykański pastor. Szybko okazało się, że był to dopiero początek udręki... Dziś Elizabeth jest dziennikarką, mieszka w Kalifornii. O swym życiu opowiada prosto i prawie bez emocji   jej przejmujące wspomnienia nie potrzebują innego języka.

 Nie zgadzam się, że ta książka napisana jest prawie bez emocji. Wręcz przeciwnie – jest przesycona emocjami. Nie są one jednak wyrażone w sposób dosadny. To mnie chyba najbardziej uderzyło w tej książce: metafizyka. Opisywanie swojego życia w taki sposób, że jako czytelnik miałam poczucie, że niemal mogę dotknąć życia tej postaci, że jestem tam obok i towarzyszę Elizabeth w jej wzlotach i upadkach. 

Opis najwcześniejszych wspomnień Elizabeth jest przejmujący do głębi. Niezwykłość Ommy (jej matki), niezwykłość relacji matka-córka jest ukazany w taki sposób, że człowiek ma ochotę się zatrzymać i zastanowić, jak wyglądają jego relacje. Opisy późniejszego życia, z sierocińca i domu adopcyjnych rodziców, jeszcze bardziej podkreślają, jak zafałszowany potrafi być obraz relacji międzyludzkich oraz jak bardzo istotnym jest, by tego unikać. 

Najbardziej niezwykłe jest w tej książce to, że mimo tego wszystkiego, co przeżyła ta osoba, ma się ciągle wrażenie, że jest gotowa przytulić każdego, nawet czytelnika, do swojego serca. Chyba muszę określić tę pozycję jako bawełnianą, ciepłą, choć jest bardzo smutna. Ta sprzeczność jest chyba mocą tej książki. 

Mogę też już oficjalnie oświadczyć, że nie zamierzam się dłużej ukrywać z zamiłowaniem do tego typu lektur. Może nie wzbijają się na wyżyny języka i kunsztu (choć ta, mimo że o tym nie wspomniałam, jest napisana przepięknie), ale są tak żywe i prawdziwe, że naprawdę warto poświęcić czas, by przeżyć czyjąś, autentyczną, historię. Bardzo dobrze sprawdza się tu powiedzenie, że kto czyta książki, ten żyje wiele razy.

Autor i tytuł: Elisabeth Kim, „Mniej niż nic”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz