Zawsze istniał pewien gatunek
książek, który mnie pociągał, ale trochę się wstydziłam zaczytywania się w tego
typu powieściach. Mam na myśli książki autobiograficzne, opowiadające o losach
ludzi, których los obdarzył wyjątkowym życiorysem. Wydawało mi się, że te
pozycje są przede wszystkim ckliwe, poniekąd harlequinowe, chyba ze względu na ich
przesycenie emocjami, co kojarzy mi się jednoznacznie. Różnie też bywało z ich
stylem, choć trochę dziwnie oceniać ten aspekt książki, gdy się wie, co autor
(i podmiot) przeżył i jak bardzo chce opowiedzieć swoją historię. A ja zawsze
lubiłam książki dobrze napisane, po których długo w umyśle pozostawał pewien
posmak ich przeczytania.
W czasie mojej wczorajszej,
niespełna ośmiogodzinnej, podróży do rodziców pochłonęłam dwie książki z tego
gatunku. Pierwszą jest „Mniej niż nic”, autorstwa Elisabeth Kim. Opis książki
widniejący na serwisie Merlin brzmi tak:
Zgodnie z koreańskimi zwyczajami lepiej umrzeć niż nosić piętno hańby. Elizabeth Kim, dziecko Koreanki i amerykańskiego żołnierza, bękart, a w dodatku dziewczynka, całe życie płaciła za swe "haniebne" pochodzenie. Jako małe dziecko patrzyła, jak dziadek i wuj dokonują "honorowego zabójstwa" jej matki. Później z powodu swych kręconych włosów i jasnych oczu znosiła nienawiść całej wioski. Podrzucona do sierocińca, myślała, że zdarzył się cud, gdy zaadoptował ją amerykański pastor. Szybko okazało się, że był to dopiero początek udręki... Dziś Elizabeth jest dziennikarką, mieszka w Kalifornii. O swym życiu opowiada prosto i prawie bez emocji – jej przejmujące wspomnienia nie potrzebują innego języka.
Najbardziej niezwykłe jest w tej książce to, że mimo tego wszystkiego, co przeżyła ta osoba, ma się ciągle wrażenie, że jest gotowa przytulić każdego, nawet czytelnika, do swojego serca. Chyba muszę określić tę pozycję jako bawełnianą, ciepłą, choć jest bardzo smutna. Ta sprzeczność jest chyba mocą tej książki.
Mogę też już oficjalnie oświadczyć, że nie zamierzam się dłużej ukrywać z zamiłowaniem do tego typu lektur. Może nie wzbijają się na wyżyny języka i kunsztu (choć ta, mimo że o tym nie wspomniałam, jest napisana przepięknie), ale są tak żywe i prawdziwe, że naprawdę warto poświęcić czas, by przeżyć czyjąś, autentyczną, historię. Bardzo dobrze sprawdza się tu powiedzenie, że kto czyta książki, ten żyje wiele razy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz