wtorek, 23 grudnia 2014

Janion gdańska



Transe – traumy – transgresie, prof. Misia.

Maria Janion zawsze była dla mnie postacią wyjątkową, autorytetem i kimś niewypowiedzianie magicznym. W dzisiejszych czasach ktoś, kto ciągle i trwale utrzymuje przepiękny etos pracy naukowej jest wart uwagi każdego, kogo choć trochę pociąga... Hmm – w zasadzie nie wiem, jak to nazwać... Może inaczej: dla kogo ważna jest dbałość o szczegóły, pełnia istnienia. Zabawne, bo w zasadzie mówienie tak o osobie, która większość życia przeżyła z nosem w książkach może zostać uznane za paranoję, ale myślę, że to też jest po prostu pewien rodzaj życia; rodzaj uwrażliwiony na intelektualne bodźce. Który nie jest obojętny. Który nie zgadza się na przeistnienie egzystencji.

Bardzo dobrze to wszystko, co chcę wyrazić, oddaje opis książki, zamieszczony na stronie internetowej przez jej wydawcę:
Profesor Janion jako „poeta krajowy”, „kloszard metafizyczny”, Pluszkin z powieści Gogola, „pracownica morza” z Wiktora Hugo, wreszcie – niezłomny starzec trwający na stanowisku w romantycznej bibliotece. 
 Czym w zasadzie jest ta książka?
To wywiad-rzeka z tym intelektualnym tytanem naszych czasów. Druga część opowiada o latach 70-80, spędzonych głównie w Gdańsku. Dla mnie jest to szczególne, ponieważ sama teraz w Gdańsku przebywam, zauroczona tym innych od innych miastem (w którym nawet komunikacja miejska ma swoje własne prawa ;)). Można w niej znaleźć odniesienia również do lat współczesnych, do ważnych postaci polskiego literaturoznawstwa, do istotnych pojęć, do istotnych książek. Są też pewne smaczki; zapiski pani profesor, ze znalezionego notatnika, wrażenia z ówczesnej kinematografii. To jakiś rodzaj wycieczki w tamte czasy, trochę uzasadnienie dzisiejszego, hmm, humanizmu. Uzasadnienie w znaczeniu pokazania tego, że to nadal ma sens, że mimo zmiany w spoglądaniu na świat, mimo wszechobecnej bylejakości warto się trudzić i iść swoją ścieżką.

Tak, jak w cytacie poniżej:
Otóż ten cały krąg pracuje, bo nie chcę mówić walczy, chociaż to jest walka na jakimś przyczółku najistotniejszym, w końcu ważniejszym niż wszystko, co widać na powierzchni, w kulturze masowej, mediach. Im, nam, mogę powiedzieć, chodzi o możliwość głębszego, rozwijającego oglądu przeszłości. O przekroczenie obecnego stanu samoświadomości polskiej, narodowej czy w szerokim sensie symbolicznej, podszytej nieuświadomionymi popędami i zamkniętej raczej w symptomach i zaprzeczeniach niż skłonnej do rozwoju.
Przy okazji napisania paru słów o tej książce nie byłabym sobą, gdybym nie zamieściła tutaj odniesienia do filmu, do którego wracam każdego roku, przeważnie w okolicy rocznicy urodzin Marii Janion (to jutro – wszystkiego najlepszego, pani profesor!).  To wszystko mi przypomina, że każdy może mieć swoją pieczarę i nie ma w tym nic złego.



Trudno mi recenzować książkę, która jest zapisem rozmowy z tak wyjątkową osobą. Zakończę ją więc cytatem, który wbił mi się do głowy po lekturze tego wywiadu. 

Mam poczucie, śledząc to wszystko, że humaniści wykonują pracę co najmniej równie ważną jak murarze i inżynierowie, jak to się dawniej mawiało.