poniedziałek, 20 lipca 2015

Deszcze na plecach, dźwięk w mózgu

Zamknięte oczy, głowa ruszająca się do rytmu, dreszcze przechodzące przez kręgosłup, objawiające się na obojczykach, usta powtarzające bezdźwięcznie tekst piosenki. Tak po mnie widać, że przeżywam muzykę. Jestem skupiona na dźwięku. Fakt, nieraz nie mam zamkniętych oczu, bo oglądam zrealizowany przez zespół / wokalistę / wokalistkę teledysk. Nie zdarza się to jednak tak często, jak bym sobie tego życzyła. Z mojej własnej winy.




Muzyka ostatnio stała się tłem. Często jest earwormem, który gryzie w mózg, nie przestaje być melodią przewodnią dnia. Wyobrażamy sobie, że jesteśmy bohaterami teledysku; kiedyś tak miałam.

Lecz często zapomina się o źródle, o samym przeżywaniu dźwięków. Nawet nie chodzi mi o koncerty, bo na nie chodzi się często dla lansu. Zauważyłam to wśród znajomych przy okazji Open'era. Przede wszystkim zdjęcia, dużo zdjęć. A nie o to chodzi.

Osobiście, najbardziej przeżywam muzykę wieczorem, w zaciszu własnego mieszkania, w słuchawkach na uszach (nie, nie dousznych, a takich jak na zdjęciu). A jednak, niespecjalnie znajduję czas na odkrywanie nowej muzyki, niespecjalnie się zachwycam, nie zwracam uwagi na niuanse.

Jednak mam momenty olśnienia. Trafiam na inspirujący utwór. Istnieją wtedy dźwięki i ja. Rzeczywistość się rozmywa. Nie istnieje czas, istnieje tylko ta chwila, gdy słyszę utwór. Idealnie skomponowany, taki, który mi się podoba. 

Dziś zauważyłam, że warto to doceniać. To też jest dar. Tak samo, jak przeczytanie dobrej książki. I nie ma znaczenia, zupełnie, czy dana piosenka podoba się komukolwiek innemu. Jeśli wzbudza w Tobie dreszcze, jest idealna. Pamiętaj, nie musisz się niczego wstydzić, nie musisz się przejmować. Dreszcze wiedzą.

Swoją drogą, bardzo lubię słowo dźwięk; sposób, w jaki wygląda, jego wymowę. Jest idealne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz