sobota, 26 grudnia 2015

Głodna gra



Fakt, że poszłam na ten film do kina to zupełny przypadek, wynikający raczej z ciągłości niż z pragnienia. Komuś to może się wydać zabawne, ale to było tak: oglądałyśmy wszystkie części Igrzysk Śmierci. Po obejrzeniu pierwszej części Kosogłosa miałyśmy poczucie niespełnionej misji i poszłyśmy zobaczyć, jak reżyser zakończył całą serię. Co się okazało?

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Miało być dobrze, wyszło jak zwykle

Po tygodniu rządów partii wybranej w demokratycznych wyborach pomyślałam, że prawdziwe jest pewne polskie przysłowie. "Mądry Polak po szkodzie". Tak jak większość ubezpiecza dom dopiero po jakiejś powodzi czy innym kataklizmie, tak wyborcy dopiero po zaprzysiężeniu rządu zaczynają się zastanawiać nad słusznością swojego wyboru. Zastanawiam się w związku z tym nad jedną rzeczą.



niedziela, 20 grudnia 2015

Makbet wiecznie żywy


Na Makbecie byłam jeszcze w listopadzie. Dlaczego nie napisałam żadnej recenzji? Po prostu, najzwyklej w świecie, nie potrafiłam się do tego filmu ustosunkować. Już podczas oglądania przebijały mi się klisze z czytania dramatu, ze spektakli teatralnych, które obejrzałam. Teraz rozumiem, jak trudne zadanie postawił przed sobą reżyser: ożywić stary, wysłużony dramat, który zarazem jest zawsze bardzo aktualny. 

piątek, 4 grudnia 2015

Karawana jedzie dalej, psy nie szczekają...? O niewoli wyboru

Są sprawy, które mnie ruszały, ruszają i będą ruszać. Taką sprawą jest między innymi odpowiedzialność (i jej brak). W moim życiu to przechodzi w jakąś dziwną skrajność, bo często biorę ją na siebie za coś, czego nie zrobiłam (choćby mentalnie biorę), ale wolę już to, niż wyrzekanie się jej. A chodzi mi głównie o jeden kontekst: wybory. Bo ciarki mnie przeszły, kiedy ostatnio usłyszałam, że temat wyborów nie dotyczy wszystkich, bo nie każdy głosuje. Choćby miałoby to oznaczać, że nie każdy ma jeszcze osiemnaście lat. Niestety, temat wyborów dotyczy nawet tych, których jeszcze nie ma na świecie.


niedziela, 22 listopada 2015

Mój kraj, taki piękny


Mieszkam w Gdańsku, w którym legenda Solidarności ma się dobrze, choć ludzie tutaj mają do niej dziwny, specyficzny stosunek. Nie dziwię się: te wydarzenia miały miejsce właśnie na tych ulicach, te dzielnice pamiętają trudne czasy walki o wolność.  Pewnie i również dlatego w końcu sięgnęłam po film, który ma przedstawić widzowi jak to wszystko się zaczęło.

sobota, 14 listopada 2015

Terroryści to terroryści


Wszyscy wiemy, co się stało. Francja, Paryż, sześć zsynchronizowanych zamachów, tragedia, mnóstwo ofiar śmiertelnych i mnóstwo rannych. Dowiedziałam się o tym dopiero dziś, wczesnym porankiem. Gdybym wiedziała wczoraj, pewnie miałabym noc z głowy. To rzecz, która się nie mieści w głowie, o której ma się wrażenie, że jest złym snem. Jest jeszcze jednak coś, co nie potrafi mi wyjść z głowy: komentarze internautów. 

środa, 11 listopada 2015

Sufrażystka: film historia


Zawsze interesowałam się kobietami, ich historiami. Może też trochę dlatego, że sama nią jestem. Niemniej jednak ich losy zawsze wydawały mi się ciekawsze, niekoniecznie w dobrym znaczeniu tego słowa. Kręte, skomplikowane, naznaczone rzeczywistą walką (nie machaniem szabelką i małą wielką polityką). Dlatego zdecydowałam się pójść na "Sufrażystkę" do kina. Czy żałuję?

sobota, 31 października 2015

Sprawdźmy co się stanie


Nie interesuję się za specjalnie historią eksperymentów naukowych: kiedy został przeprowadzony pierwszy, z jakiego powodu, na kim, itd. Wydaje mi się jednak, że został przeprowadzony na zwierzętach. Wpadł mi wczoraj w ręce film, który traktuje o chyba najsłynniejszym, milgramowskim. Tegoroczny film. Podeszłam do niego z rezerwą, bo uczyłam się na studiach o jego wynikach, wpływach. Niby oczywiste, a jednak nie. Nasunęło mi się przy okazji kilka refleksji.

środa, 14 października 2015

Pranie, wirowanie, suszenie


Kiedy tylko usłyszałam o książce Szumilewicza, pomyślałam, że powinnam ją przeczytać. Oczywistym jest, że media to głównie manipulacje. Przecież każdy ma jakiś interes w tym czy w owym, wszystko jest finansowane przez bardziej lub mniej ważne osoby. Wpływ, wpływ rodzi manipulacje. Ta pozycja jednak obnażyła to, co się dzieje w polskich mediach do tego stopnia, że przy niektórych felietonach człowiek się samoistnie łapał za głowę. Mały, naiwny człowiek, czyli ja.

niedziela, 27 września 2015

Winda nie dla wszystkich, choć jest 13 pięter


Pomyślałam ostatnio, że autorem, którego książki muszę nadrobić, jest Filip Springer. To pozycje głośne, które wypada znać, zwłaszcza jeśli lubi się reportaże i literaturę faktu w ogóle. Choć na początku wydawało mi się nie do końca zrozumiałe, dlaczego warto czytać Springera, to właśnie przed chwilą uderzyła mnie ta bezlitosna prawda.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Gdy dzień wstaje lewą nogą

Czasami tak jest, że od rana jest jakoś kiepsko. Jabłka przeznaczone na poranną owsiankę zaczęły przez noc gnić, zabrakło mleka w lodówce, gdy już pomyślisz, że zrobiłabyś lubione ciasto, telefon traci zasięg, kiedy akurat potrzebujesz pilnie się z kimś skontaktować, a w Internecie nie ma żadnej ciekawej strony, a Ty byś się czymś zainspirowała. Na dodatek za oknem koszmarnie uciążliwy deszcz. Jeszcze gorzej, gdy to kolejny taki dzień w tygodniu.

Masz ochotę się poddać, twierdzisz, że gorzej być nie może, że nic nie ma sensu. Kołdra to jedyna i słuszna opcja.

niedziela, 26 lipca 2015

Poszła dziewczyna do fryzjera...

Mam blisko domu rodzinnego bardzo dobrego fryzjera. Zna się rzeczywiście na swoim fachu, co jest teraz dość rzadko spotykane, potrafi nożyczkami zrobić na głowie coś, co praktycznie samo się układa. Każda kobieta, która do niego przychodzi, czuję się na fotelu jak milion dolarów, a po wykonaniu usługi również tak wygląda. Cenię go właśnie za profesjonalizm; za to, że nie ściemnia, że coś umie i to robi, tylko robi coś, bo to potrafi. Tacy ludzie zawsze będą sobie dobrze radzić. Przynajmniej mam taką nadzieję (bardzo dużą).



środa, 22 lipca 2015

Najgorsza krytyka na świecie

Książki, które są choć w jakiejś części autobiograficzne moim zdaniem zasługują na nieco inne traktowanie pod względem krytyki. Pisanie o własnych, zwłaszcza trudnych, przeżyciach zawsze jest trudne. Człowiek się zastanawia, ile siebie odkryć, czy nie zdradza zbyt wiele szczegółów, a może powinien napisać książkę, która opowiada o losach innej postaci, a pewne wątki tylko lekko wpleść? Na dodatek zdaje sobie sprawę z tego, że do tej książki będą mieć dostęp ludzie, którzy go znają. I ci życzliwi, którzy z będą dumni z sukcesu wydania książki i wyrzucenia z siebie traumatycznych chwil, i ci, którzy przeczytają wyznania tylko po to, by zatriumfować (publicznie, przed innymi znajomymi lub przed samym sobą), powiedzieć sławne a nie mówiłem.


poniedziałek, 20 lipca 2015

Deszcze na plecach, dźwięk w mózgu

Zamknięte oczy, głowa ruszająca się do rytmu, dreszcze przechodzące przez kręgosłup, objawiające się na obojczykach, usta powtarzające bezdźwięcznie tekst piosenki. Tak po mnie widać, że przeżywam muzykę. Jestem skupiona na dźwięku. Fakt, nieraz nie mam zamkniętych oczu, bo oglądam zrealizowany przez zespół / wokalistę / wokalistkę teledysk. Nie zdarza się to jednak tak często, jak bym sobie tego życzyła. Z mojej własnej winy.


sobota, 18 lipca 2015

Kto nie używa presupozycji, niech pierwszy rzuci kamień!

Świat jest złożony. Każdy ma do opowiedzenia swoją historię, każdy coś przeżył, każdy ma bogate życie. Czasem tylko nie potrafi tego zauważyć, wyłuskać z codzienności tych chwil, które są inspirujące i bogate w zajawki myślowe.

Dlaczego o tym piszę?

Na pewnej grupie pojawił się temat dyskusji istniejący zupełnie poza głównym nurtem i celem grupy; ktoś zacytował Mateusza Grzesiaka, wyśmiewając jego wypowiedź. Jakoś mnie to uderzyło, bo zawsze doszukiwanie się dziury w całym mnie uderza. On jedynie wyraził swoją opinię na temat tego, jak wielu niepotrzebnych rzeczy uczymy się w szkole (podstawowej / gimnazjum / liceum), a przypisuje mu się całkowite negowanie dorobku naukowego ludzkości. Grzesiak chciał, moim zdaniem, jedynie zobrazować to, o co mu chodzi, za pomocą jaskrawego przykładu. Spotkał się z zarzutami ze strony jego przeciwników. 


piątek, 17 lipca 2015

Stop dopalaczom w GIS

Pierwsza rzecz, która spotkała mnie dzisiejszego poranka, dosłownie zwaliła mnie z nóg. Znajoma zalinkowała na Facebooku spot kampanii społecznej Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Ma ona przestrzegać młodych ludzi przed dopalaczami. 

W zasadzie wzburzył mnie przede wszystkim spot, ale gdy przescrollowałam resztę fanpage'a,  to zwątpiłam jeszcze bardziej. Oto grafika kampanii:

Źródło: GIS.

Czy to jest naprawdę grafika, na którą wydano publiczne pieniądze? Czy jej autor nie wstydzi się po prostu swojej pracy? Bo, osobiście, mnie byłoby wstyd. Nie wiem, czy cokolwiek ma w niej sens. Począwszy od fontu, przez kolory przechodząc, na treści skończywszy. Znajduję dla niej jedno zastosowanie: antyprzykład na studia.

czwartek, 16 lipca 2015

(Bez)cena życia

Gdy widzę, że książka jest z serii tych pisanych przez życie, często jest tak, że po przeczytaniu danej historii googluję jej bohaterów. Oczywiście, we wszystkich przypadkach wyskakują satysfakcjonujące mnie wyniki: postaci istnieją (często mają zmienione imię i nazwisko), mają twarze, ciała, udzielają wywiadów. To po pierwsze dodaje mi swego rodzaju żywego kontaktu z historią, a po drugie uświadamiam sobie, że naprawdę to wszystko się wydarzyło, a te (najczęściej) kobiety są strasznie dzielne, że to przetrwały.

Równie uderzający jest fakt, że to oznacza, że oprawcy, prześladowcy również są prawdziwi. Te okropne rzeczy, przez które trzeba było przechodzić, naprawdę zrobił człowiek. Wiecie, jakoś mam ciągle w sobie wiarę, taką może naiwną, że generalnie ludzie nie są z natury źli, a po prostu zdarzają im się upadki.




wtorek, 14 lipca 2015

Więcej niż wszystko

Zawsze istniał pewien gatunek książek, który mnie pociągał, ale trochę się wstydziłam zaczytywania się w tego typu powieściach. Mam na myśli książki autobiograficzne, opowiadające o losach ludzi, których los obdarzył wyjątkowym życiorysem. Wydawało mi się, że te pozycje są przede wszystkim ckliwe, poniekąd harlequinowe, chyba ze względu na ich przesycenie emocjami, co kojarzy mi się jednoznacznie. Różnie też bywało z ich stylem, choć trochę dziwnie oceniać ten aspekt książki, gdy się wie, co autor (i podmiot) przeżył i jak bardzo chce opowiedzieć swoją historię. A ja zawsze lubiłam książki dobrze napisane, po których długo w umyśle pozostawał pewien posmak ich przeczytania.


piątek, 10 lipca 2015

Filozofia na roślinach

Na początku tego tygodnia wybuchła afera, która zatrzęsła częścią wegańskiej społeczności w Internecie. Fitnesska na roślinach zaprzestała stosowania diety wegańskiej. Więcej: nie poinformowała swoich czytelników o tym fakcie; skrzętnie ukryła tę informację w czeluściach swojego fanpage'a. Jak wiadomo, w social mediach istotna jest transparentność, więc zainteresowani od razu zareagowali. Trzeba nadmienić, że ta dziewczyna swą popularność zdobyła w dużej mierze dzięki weganizmowi, który promowała. Brała udział w biegu poświęconemu tej idei, nosiła odzież, która zachęcała do takiego stylu odżywiania. Można uznać, że była weganką pełną gębą.

Jak się wydało, nie było to wszystko takie proste. Weganizm był dla niej głównie eksperymentem, dietą, która miała dać jej zdrowie. To stoi w sprzeczności z tym, jak postrzega weganizm większość zaangażowanych w sprawę osób. Kwestie etyczne są tutaj bardzo istotne. Nie chcę tutaj roztrząsać tej sprawy na drobne kawałki, bo to zrobiła w pięknym stylu Dobrusia.

Tak sobie myślę, w związku z tym, że jeśli ktoś nie jest przekonany do tego, że jedzenie mięsa (i produktów odzwierzęcych) jest nieetyczne, to czy prędzej czy później wróci do diety mięsnej. Tutaj potrzebna jest jednak spora dawka współczucia na wyższym poziomie, by samemu dojść do takich wniosków. Myślę, że dopiero przy tak silnych podstawach moralnych powrót do spożywania mięsa jest niemożliwy.

Jestem w trakcie lektury "Wyzwolenia zwierząt" autorstwa Petera Singera. Gdy skończę, na pewno powiem Wam czy nie powinniście po nią sięgnąć, by trochę rozbudzić w sobie filozofa i zastanowić się nad tym, co jest często zwykłą rutyną.

środa, 24 czerwca 2015

Berlin, Berlin


Pozwolę sobie zacytować samą siebie sprzed kilku dni:
Jak tak człowiek sobie pojeździ po świecie, porozmawia z ludźmi, porówna fakty, to się zastanawia: jak ta Polska funkcjonuje, jakim cudem to działa i co go w niej jeszcze trzyma.
Berlin jest miastem pięknym. To stolica, ale bardzo skromna moim zdaniem. Nie jest to miasto wyniosłe. Może to wynika z historii, może wynika z architektury, może tak nie jest, a ja jedynie je tak odbieram – nie mam pojęcia. Chyba dużo zmienia fakt, że jest bardzo rozległe, nie ma ścisłego centrum, wszędzie jest coś ciekawego do obejrzenia... I te wieżowce nie są takie nachalne. Miasto przyjazne. Kolorowe. Bardzo multikulturowe, ale w subtelny sposób.

Uderza mnie jednak coś innego.

Wiem, że na to składa się bardzo wiele czynników, ale kiedy dowiedziałam się, że osoba pracująca w sklepie odzieżowym przy przebieralni i zarabia 10 euro na godzinę (a nie jest to wyjątek), co w przeliczeniu na złotówki daje 40 zł, to nogi się pode mną ugięły. Tak, wszystko jest tam droższe, życie, nie ma ulg studenckich, są wysokie podatki. Ale jednak w knajpie zje się za 4 euro porządnego, wegańskiego burgera, co nie stanowi nawet połowy godzinnej stawki. U nas trzeba kilka godzin pracować, by móc sobie na coś takiego pozwolić. 

Tam, gdzie nas nie ma, trawa jest bardziej zielona. To też wiem.

Tutaj jednak nie chodzi o zieleń trawy, a godne życie. Nie będę przytaczać innych faktów, o których się dowiedziałam, bo – bądź co bądź – to były fragmenty prywatnej rozmowy. Niemniej jednak, różnice są ogromne. Jakość życia, klimat życia, często małe niuanse, ale decydujące o całokształcie tego, jak się gdzieś mieszka. 

Nie wiem, co do końca o tym myśleć, bo wiem, że takiego przeskoku nie da się zrobić w rok ani w pięć lat. Tu potrzebna jest zmiana mentalności. Myślę, że jest ona możliwa. Tylko trzeba pracy u podstaw. Nie jestem pewna tego, czy Polacy jeszcze to potrafią.

czwartek, 14 maja 2015

Wszyscy, którzy głosu nie mają

Zatrwożyło mnie, kiedy wczoraj moja koleżanka z roku na swojej facebookowej tablicy umieściła post, który miał za zadanie zaprotestować przeciwko eksponowaniu swoich poglądów politycznych na łamach tegoż portalu. Czy w wolnym kraju ten temat obejmuje aż takie tabu?

Przy niedzielnym stole lepiej pomijać ten temat, nie ma co o nim wspominać przy piwie ze znajomymi. Tak się utarło. Teraz okazuje się, że polityka przeszkadza również użytkownikom Facebooka. Dla mnie jest to sygnał niepokojący, oznacza bowiem wprowadzenie autocenzury; Polacy i Polki sami nakładają sobie na usta kaganiec. Niewykluczone, że takie wyniki wyborów, jakie otrzymaliśmy, są pokłosiem takiego podejścia do tematu. Wszyscy zapomnieli, że warto rozmawiać. To wymiana zdań jest najbardziej rozwijająca, inspirująca i wnosząca do życia wewnętrznego.

Najbardziej smuci fakt, że odrzucają te rozmowy również kobiety, które ze względu na to, że stosunkowo niedawno nabyły prawa wyborcze, uzyskały więcej uprawnień społecznych, według mnie powinny być tym bardziej aktywne w tej sferze. Wydaje się, że nadal same siebie wtłaczają w role typowe dla płci pięknej: kosmetyki, piękno, zakupy... Jeśli kobiety same nie wyjdą z tego schematu, nie tak szybko się zmieni postrzeganie ich w świecie. Ale to tak na marginesie.

Błąd apolityczności popełniają przecież również mężczyźni. To nie zależy od płci. Umywanie rąk jest tak bardzo nieracjonalne. Uznawanie, że polityka nie dotyczy kogokolwiek jest błędem. Przecież to tam, na górze, ustala się rytm tego, jak ma wyglądać nasze państwo, którą ścieżkę wybierze Polska. Jeśli się człowiek tym nie interesuje, nie ma prawa narzekać. Tak, to bardzo stary postulat, bardzo utarte stwierdzenie. Dziś jest jednak tym bardziej aktualne, że do urn idzie mniej niż połowa Polaków. To dla mnie skandal, zważywszy na to, że stosunkowo niedawno odzyskaliśmy w pełni wolne wybory. Nie doceniamy tego? Co się dzieje?

Im więcej głosów za apolitycznością, tym mniej głosów za przyszłością. Zatrważające, że takie podejście mają właśnie młodzi. Młodzi, którzy kiedyś będą musieli przejąć pałeczkę. Boję się, jak to będzie wyglądało, jeśli pójdziemy tą drogą. Nie idźmy więc i myślmy. I dyskutujmy.

środa, 14 stycznia 2015

Górniku, nie jest mi żal

Kiedy patrzę na strajkujących górników, to serce mi się kraje i robi mi się bardzo przykro. Bynajmniej nie ze względu na tragedię samych protestujących. Szkoda mi narodu, który nadal utkwił w komunistycznej mentalności, funkcjonując w czasach (raczkującego) kapitalizmu

Gdy zakończył się protest lekarzy tylko czekałam, aż na fali tej ugody wypłyną kolejni skrzywdzeni domagający się swoich praw. Niewiele czasu upłynęło, a o swoje upomnieli się górnicy z podupadających, przeznaczonych do zamknięcia kopalń. Chodzą też słuchy o protestujących opiekunach osób niepełnosprawnych, którzy w stolicy pojawili się wraz ze swymi podopiecznymi.

Bardzo przykro patrzy się na naród z takim potencjałem (trzeba przyznać, że do wypatrzenia takiej okazji trzeba mieć choć odrobinę inteligencji: na jesieni wybory parlamentarne, premier Kopacz musi zachować pozytywny wizerunek, by wyborcy spojrzeli na PO przychylnym okiem przy urnach) nie potrafi spojrzeć dalej, niż na czubek własnego nosa. Patrzy na ten nos mimo logiki, mimo wszelkich zasad ekonomiki zarządzania przedsiębiorstwem.

Argument, jakoby zamknięcie kopalń (choć, na boga, nikt nie mówi, nawet sama premier, o zamykaniu, jedynie o restrukturyzacji) miało pogrzebać żywcem miasto, wydaje mi się niesamowicie absurdalny. Miasta miałyby szanse na normalny rozwój, nie rozwój podyktowany węglowym terrorem. Natknęłam się przy prasówce na apel samych mieszkańców (sic!) Bytomia, aby ta hegemonia się skończyła, Ślązacy, zwłaszcza młodzi, na pewno żądają postępu, nie duszenia się w oparach dawnego systemu. 

Ludzie, którzy wspierają utrzymywanie nierentownych kopalń, po prostu nie potrafią zmienić swojej postawy, tylko redukują wiecznie dysonans poznawczy, próbując wszystko przeinaczać na swoją modłę. A kiedyś i tak się zawiodą, bo węgiel, chcąc nie chcąc, jest energią nieodnawialną. Kiedyś się skończy i warto byłoby zadbać już teraz o to, by Śląsk się wtedy nie skończył.


czwartek, 1 stycznia 2015

2015

Nadszedł kolejny rok. Pierwszy jego dzień, jak zawsze, spędzam przy Topie Wszech Czasów radiowej Trójki. To jest taki swoisty rytuał, pozwalający na oderwanie się od codzienności, na zresetowanie umysłu przy pomocy znanej i kojącej muzyki. Czasem się złoszczę, że utwór, na który oddałam głos, nie znalazł się na należytym miejscu (albo w ogóle nie wszedł do setki), czasem cieszę, że któraś piosenka wspięła się wyżej. Miłe, niezobowiązujące przeżycie muzyczne.

Zawsze mi też przypomina o tym, jak ważna jest muzyka w moim życiu. Czasami, niesłusznie, ją zaniedbuję, wyręczając się radiem (choć u nas w mieszkaniu słychać głównie RMF Classic, co chyba karygodne nie jest). Jednym z moich postanowień na ten rok jest odczarowanie poznawania muzyki. 

Przy okazji chcę Wam życzyć przekraczania własnych granic w tym roku. To chyba ważne.