niedziela, 27 lipca 2014

Jesus died for somebody's sins but not mine


"Poniedziałkowe dzieci"

O Patti Smith słyszałam dużo wcześniej, dużo różnych rzeczy. Słuchałam dużo trójkowych audycji swego czasu, więc naturalnym się wydaje, że musiałam przynajmniej kojarzyć to imię i nazwisko. Kojarzyło mi się z muzyką i ze zdjęciami, dlatego w pierwszej chwili, gdy pierwszy raz zobaczyłam tę książkę na czyjejś półce, mylnie sklasyfikowałam tę książkę jako esej o sztuce. Lecz teraz myślę czy rzeczywiście mylnie. 

To książka magiczna, pod każdym względem. Opowiada historię, którą wspólnie napisali Robert Mapplethorpe i Patti Smith. Ten pierwszy był fotografem, stąd moje wcześniejsze mylne wrażenie, jak mi się wydaje. Ich losy są zupełnie niezwykłe; są świadectwem oddania życia wolności, sztuce, swoim pragnieniom, szukaniu siebie i swojej tożsamości. Człowiek, czytając tę opowieść, przenosi się w tamte czasy. Język Patti (ukłony dla tłumacza, świetna robota) jest bardzo plastyczny, co tylko ułatwia odbiór, lecz - trzeba przyznać - przed paręnaście pierwszych stron musiałam się do tego języka przyzwyczaić, a potem już byłam zupełnie przyklejona do tej opowieści. 

Jeśli ktoś zupełnie nie kojarzy twórczości tych artystów, to książka może być przepustką do ich świata. Wzmacnia to moje przekonanie, że przeczytanie jej otwiera parę ścieżek rozwoju własnego i kilka klatek w mózgu, pomaga zrozumieć lepiej tamte czasy, tamten nastrój, wprowadza trochę świeżości do patrzenia na dzisiejszy świat. 

Choć wielu zapewne odbiera ten zapis wydarzeń jako historię miłosną, dla mnie przede wszystkim jest to wyrażenie miłości do wolności, do człowieka, do samego siebie. Lekkość i zarazem głębia tej miłości jest tak trudno uchwytna, że nie sposób opisać słowami tego, co znajduje się na kartach tej powieści (czy to powieść? czy to biografia? trudno powiedzieć). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz