Powstanie warszawskie to chyba najbardziej spopularyzowane współcześnie wydarzenie historycznie. Rokrocznie 1 sierpnia cała Polska przystaje, przynajmniej o godzinie 17.00. Znane wszystkim są zdjęcia z zatopionej w minutowej zadumie Warszawy, syreny wyją w całym kraju. Zastanawia mnie jednak wciąż jedna rzecz. Czy to ekstremalnie współczesne wydanie martyrologii ma sens? Czy to zmierza w jakimś konkretnym kierunku? Te pytania, jak mi się wydaje, stają się jeszcze bardziej aktualne w obliczu trwającego konfliktu na Ukrainie.
Cała popularyzacja, jak to się mówi, wiedzy historycznej o Powstaniu 44 zaczęła się wraz z otwarciem Muzeum Powstania Warszawskiego, a nawet z jego budową. Zresztą, powstanie (nomen omen) Muzeum było wydarzeniem bardzo sprawnie przebiegającym, prace budowlane się nie przeciągały, znalazły się fundusze, co świadczy tylko o tym, jakie miejsce Powstanie zajmuje w głowach polityków i społeczeństwa (z naciskiem na polityków). W MPW byłam, jakoś rok lub dwa po otwarciu. Przebywałam akurat w Warszawie, znajomy mojej Mamy zaproponował nam wypad do tego miejsca. Pamiętam, że ogrom tego budynku, tego terenu, zrobił na mnie duże wrażenie. Fakt, muzeum jest bardzo multimedialne, nowoczesne, wydaje się mieć potencjał, by zainteresować młodych ludzi.
Bo chyba o to im chodziło, tym wszystkim historykom, osobom zaangażowanym w historię Powstania, samym Powstańcom - o to chodziło na początku. O pamięć. O to, żeby młodemu pokoleniu mówiła coś data 1 sierpnia 1944. Może ktoś w Internecie poszuka informacji na temat przebiegu tego zrywu. Nie wchodzę tutaj już w polemikę dotyczącą słuszności samego wydarzenia, opinie są różne, pewnie nie ma jednej odpowiedzi. Zastanawia mnie jedynie kierunek działań promujących... właściwie co promujących? Powstanie? To nawet głupio brzmi. Powinno się promować pamięć.
Tegoroczna oferta promocyjna wykracza jednak poza granice mojej wyobraźni.
Przeglądając Internet w poszukiwaniu informacji o Powstaniu można natknąć się na reklamy powstańczych gadżetów. Jest coś dla nastolatek. Bawełniana torba, inspirowana - oczywiście - książką o PW.
http://www.znak.com.pl/kartoteka,ksiazka,5149,Dziewczyny-z-Powstania-torba-bawelniana |
Opis równie interesujący, co idea torby; opis mówiący o duchu powstania. Gadżet dla fanów (sic!) Powstania warszawskiego. Największy śmiech jednak budzą słowa o odwołaniu do toreb sanitarnych, jakimi posługiwano się w czasie zrywu. Rzeczywiście, już to widzę. Zwłaszcza ten nadruk. I logo wydawnictwa (przepraszam, musiałam).
Drugim gadżetem, tym razem bardziej modowym, jest powstańczy t-shirt.
Uwaga, edycja limitowana, jak informuje producent. Bodaj w komplecie, albo przy dopłacie, opaska powstańcza. Motyw bluzki mówi sam za siebie. Widoczny ślad po kuli. I kolor też zainspirowany motywem walki, taki wojenny, taki khaki.
Jest chyba jednak coś, co przekroczyło według mnie jakieś granice zdrowego rozsądku. Koszulka - rozumiem, można założyć, nosić, pamiętamy, nie zapominamy. To samo z tą torbą, może jednak jakaś nastolatka przeczyta książkę, którą się zainspirowano przy tworzeniu tego, co nosi na ramieniu.
Ale co zrobić z hełmem? Strona sklepu informuje uprzejmie, że replika hełmu powstańczego, poza niewątpliwym powiązaniem z wydarzeniami historycznymi może także pełnić funkcję atrakcyjnej zabawki, pamiątki lub prezentu. Kup powstańczy hełm dla swojego dziecka, niech uczy się patriotyzmu od małego, niech zabierze go do piaskownicy, będzie się bawiło bezpiecznie. Czekamy na mały karabin.
Są jeszcze klocki-barykada, gra mali powstańcy i pewnie jeszcze cała fura gadżetów. Słyszałam też o promującym zryw sushi, o wejściu do kanałów w ramach nagrody za wygraną w konkursie.
Czy to jest jeszcze promowanie pamięci? Wydaje mi się, że tutaj coś nie gra. Przecież to tak naprawdę była tragedia, w której zginęło mnóstwo ludzi; coś, co nie powinno się powtórzyć. Tuż obok nas, na Ukrainie, dzieje się coś strasznego, wszyscy wzywają do zakończenia walk, a tutaj, u nas, w Polsce, młodzi chłopcy bawią się w małych powstańców, w rezultacie w wojnę. Zawsze mnie to przerażało; te zabawy w wojnę.
Czy naprawdę trzeba gadżetów, by pamiętać o tym, że ktoś próbował wywalczyć sobie wolność? A może to jest ta wolność, że można sobie produkować takie rzeczy, komercjalizować wszystko? Tylko czy to jeszcze wolność?