środa, 13 stycznia 2016

Sztuka wrażliwości

Są momenty, w których myślę, że kieruję się zupełnie inną logiką niż inni. Myślę: albo świat oszalał, albo ja. Trochę mi głupio myśleć, że to świat, bo przecież nie jestem jakaś przesadnie mądra, inteligentna i wyjątkowa. To chyba jednak kwestia refleksji i wrażliwości (bardzo rozwiniętej). Po co o tym piszę? Ze względu na sytuację z wczorajszych zajęć, związaną z pewnym filmem



Zanim przejdę do sedna sprawy, muszę wspomnieć o paru kwestiach. Między innymi o filmie. O czym opowiada? Aby to jak najjaśniej wytłumaczyć, pozwolę sobie posłużyć się fragmentem recenzji Jakuba Popieleckiego (bo ja sama widziałam tylko fragmenty tego obrazu, puszczane przez wykładowce właśnie na wspomnianym wyżej wykładzie):

Oppenheimer [reżyser] dotarł do osób, które uczestniczyły w antykomunistycznej czystce, jaka miała miejsce w Indonezji w latach 60., i zaczął pytać je o tamte wydarzenia. Anwar Congo, Herman Koto i ich koledzy – zanim stanęli na czele szwadronów śmierci – byli miejscowymi gangsterami i zajmowali się m.in. nielegalną sprzedażą... biletów do kina. Dziś są mężczyznami w średnim wieku, którzy chętnie (!) relacjonują Oppenheimerowi swoje występki. Niesamowity jest sam fakt, że zbrodniarze zgodzili się wystąpić przed kamerą i opowiedzieć o swoich czynach. Panowie ze szczegółami wyjaśniają techniki najbardziej efektownego uśmiercania, jakby wspominali rozrywki młodości. Już tutaj "Scena zbrodni" zdumiewa. Reżyserowi udaje się uchwycić mechanizm masowego morderstwa w jego naturalnym środowisku – zazwyczaj oglądamy takie sprawy z bezpiecznej perspektywy historii, już po wydaniu osądu i wymierzeniu kary. W Indonezji nic takiego nie miało miejsca. Ludobójstwo nie doczekało się potępienia; mordercy pozostali bowiem przy władzy i dziś swobodnie przechadzają się po ulicach kraju, uśmiechnięci i zadowoleni z siebie.
Wbrew waszym oczekiwaniom wcale nie chcę pisać o tym, jak bardzo wstrząsnęło mną to, co pogrubiłam wyżej. Chcę wyrazić moje oszołomienie obserwacją***, że ludzie nie widzą pewnych analogii. Bardzo jasnych dla mnie.

Ostatnie zdanie tej recenzji mogłabym odnieść do rzeczywistości. Tylko musiałabym trochę je zmienić:

Zwierzętobójstwo nie doczekało się potępienia; mordercy pozostali bowiem przy władzy i dziś swobodnie przechadzają się po ulicach kraju, uśmiechnięci i zadowoleni z siebie.
Widzę już oczami wyobraźni, jak myślicie, że jestem przewrażliwiona. Pewnie dlatego, że jest weganką, myślicie. Zwierzęta przyrównuje do ludzi. Oszalała, bez przesady. 

A ja uważam, że porównanie jest jak najbardziej słuszne. Czym się ludzie różnią od zwierząt? Są bardziej rozwinięci, owszem. Chodzą do pracy, zarabiają pieniądze, podróżują. Mają więcej możliwości. Ale zwierzęta żyją, czują, oddychają, rozumieją więcej niż mogłoby się wydawać. I nie tylko psy i koty. Króliki, krowy, świnie, kury i kuraki również. Każda istota żywa odczuwa ból. 

Mnie po prostu boli fakt, że ludzie nie widzą takiej prostej analogii. Zwierzęta są zabijane po to, by ludzie mogli je jeść. Chociaż nie muszą. Nie ma konieczności polowania. Nie ma nawet potrzeby, by jeść jajka, pić mleko i wszelkie jego przetwory. To wszystko wynika z wygodnictwa ludzi. Przyzwyczaili się. Do smaku, wygody. Człowiek jest wygodny, owszem. Ale tak, jak powtarza mi ostatnio najważniejsza dla mnie osoba: życie jest po to, by sobie utrudniać, nie ułatwiać. Dlaczego nie można tego zastosować do kwestii sposobu odżywiania się? Nie widzę żadnego powodu. 

To tak samo, jak z tą reklamą, którą słyszę w radiu coraz częściej (telewizora nie mam, ale podejrzewam, że tam również można ją obejrzeć). Jest w niej pokazany przypadek osoby, która dowiaduje się, że ma nietolerancje laktozy. I co, zrezygnuje z produktów zawierających laktozę? Ależ nie. Weźmie tabletkę, Laktocośtam, i będzie dalej jadła to, co lubi. To nic, że lek spowoduje spustoszenie w jej organizmie (pokażcie mi lek, który nie ma skutków ubocznych!). Będzie mogła robić to, co chce. O to w życiu chodzi, prawda? Tylko że nie.

Może jestem dziwna, ale ja uważam, że życie zwierząt jest ważniejsze od tego, że ktoś lubi pewne smaki. Przecież kiedy ktoś nas zirytuje, to nie zabijamy go, tylko rozmawiamy. Tak samo można przyzwyczaić się do nowego smaku. Trudniej zastąpić jakieś danie? Nie wierzę. Można zrobić nawet ser z ziemniaka i marchewki. Wszystko można. Kwestia przyzwyczajenia. 

Ale to ja. Ja już nie przyjmuję do wiadomości i zapominam o tym, że można jeść zwierzęta. Nie potrzebuję smaku sera, jajek, jogurtów i innych przetworów mlecznych, bo mam świadomość, jak bardzo cierpią zwierzęta i umierają dla takiej bzdurnej chwili mojej nawet nie przyjemności, a wygody.


*** Od razu disclaimer: nie jestem za zabijaniem ludzi. Absolutnie nie. Tylko nie znoszę hipokryzji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz