sobota, 26 grudnia 2015

Głodna gra



Fakt, że poszłam na ten film do kina to zupełny przypadek, wynikający raczej z ciągłości niż z pragnienia. Komuś to może się wydać zabawne, ale to było tak: oglądałyśmy wszystkie części Igrzysk Śmierci. Po obejrzeniu pierwszej części Kosogłosa miałyśmy poczucie niespełnionej misji i poszłyśmy zobaczyć, jak reżyser zakończył całą serię. Co się okazało?


I śmieszno, i straszno, i zabawnie, i ciekawie. To dlatego, że nie lubię filmów akcji. Cała seria mnie zainteresowała głównie przez wzgląd na książkę, do której miałam kilka podejść, ale nigdy nie wciągnęła mnie na tyle, żeby skończyć cały tom. Pomyślałam, że kiedy obejrzę wszystkie części filmu, to zaciekawi mnie sam fakt, jak to zostało napisane. I rzeczywiście, po świętach zamierzam zacząć czytać serię z nowym podejściem.

Zacznę od końca, bo to bawi mnie najbardziej. Plakat głosi: nie spodziewasz się takiego zakończenia. Rzeczywiście! Tylko im chodzi chyba o coś innego. Ja mam na myśli zupełnie ostatnią scenę, po której zostają już tylko napisy. Wiecie, macie wrażenie, że oglądacie film akcji, bohaterka ma super moce, dużo się dzieje, zakończenie dobitne, a na sam koniec (bo w zasadzie całość psuje się troszkę wcześniej)... Zobaczcie sami. Idę o zakład, że przyznacie mi rację.

Nawet, jeśli książka miała takie zakończenie, to uważam, że film akcji swoimi prawami się rządzi i nie ma sensu psuć takiej konwencji. Dalsze losy bohaterów można przedstawić nawet w formie informacyjnej, wiecie, białe literki, czarne tło, parę zdań. 

Dlatego uważam, że to zwykły, przeciętny film akcji. Taki sobie. I jednak... Książka zawsze z filmem wygra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz